„Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc.”
„Nie kocham Cię. Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie byłam dla ciebie dobra. Nigdy nie usiłowałam sprawić ci radości, a jednak jesteś mi równie bliski jak moje własne serce. Przywykłam do twoich słów, do tonu twojego głosu. Do myśli, które były zawsze moimi. Przywykłam do ciebie.”
„Przekonałam się, że tak naprawdę nie mamy zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko, życie jest krótkie. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś jak potrafimy być nimi jutro? A kiedy przychodzi oczekiwane od długiego czasu szczęście, ktoś je nam odbiera. Wtedy pojawiają się oni – ludzie, na których zawsze można liczyć. Przyjaciele.”
„Są takie noce, przyjacielu, kiedy świat się kończy. Świat odchodzi i zostawia nas z rozszerzonymi źrenicami i bezradnie opuszczonymi rękoma.”
„Strzeż się słońca, w słońcu tęskni się najbardziej.”
„Kocham życie, przyjacielu, i nawet wtedy, kiedy zraniło mnie tak bardzo, że przez krótką chwilę zapragnęłam umrzeć, nawet wtedy nie popełniłam zdrady.”
Opowieść dla przyjaciela – Halina Poświatowska
„Tak mi trzeba wiedzieć, że się ktoś o mnie troszczy w tym obcym świecie. I wiem, jak bardzo nie zasługuję na tę troskę – ja z moimi idiotycznymi depresjami i całą tą maszynerią spekulacji.”
*** znów pragnę ciemnej miłości
znów pragnę ciemnej miłości
miłości która zabija
tak o śmierć modli się skazany
przyjdź dobra śmierci
rozrzutna bądź jak noc sierpniowa
bądź ciepła
dotknij mnie lekko
odkąd poznałam jej prawdziwe imię
przygotowuję moje serce
na ostatni urwany
wstrząs
***Zamknij oczy
Zamknij oczy
położę palce
na opornych powiekach
zaśnij
tak wiatr
pieści
nieruchome drzewa
oczekujące głucho
najlżejszego z pocałunków
śmierci
***Na zakurzonej drodze szukam twoich ust
na zakurzonej drodze szukam twoich ust. schylam się i zaglądam pod każdy omszały kamień, w wilgotnym cieniu zwinięte krągło śpią ślimaki, budzę je i pytam gdzie jest on? przeciągają zaspane rogi wychylają się z łupin mrużą oczy od słońca, i nikną nie mówiąc nic. pytam kamienia gładzę chropawą powierzchnię ciepłą spragnioną ręką. milczy, pytam słońca, pochyla głowę na zachód na zachód i idę za słońcem na zachód żeby odnaleźć ciebie.
Jestem Julią
Jestem Julią
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły
odeszła
Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi
nie wróciła
Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję
***Wygrzewam się w słońcu twoich rąk
„Wygrzewam się w słońcu twoich rąk. Jaką to złotą pogodą owinąłeś moje ciało. Woda przytuliła uczesane włosy do sypkiego piasku oddycha. Twoje palce opowiadają o mnie niebu. Twoje palce niebo nachylają do moich rąk. Kładą się na moje oczy. Szybkimi dotykami biegną wokół ust odginają włosy i jak niepotrzebna kąśliwa pszczoła wpijają się w szyję. Drżę.”
***Pokornie cię kocham
pokornie cię kocham
widzisz
nawet łokieć swój kocham
bo raz był twoją własnościąwidocznie tak można
z najprawdziwszym mieniem
rozstać się
i nie patrząc wstecz odejśćwidocznie można
pośród chłodnej ziemi
zostać„Drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa.”
„Śpieszą się tylko głupcy, którzy wierzą, że gdzieś i po coś można zdążyć.”
„Żyje się chwilą, a czas jest tylko przezroczystą perłą wypełnioną oddechem.”
„To wszystko opowiedziałam ci pierwszego dnia, kiedy spytałeś, dlaczego nie mogę swobodnie oddychać. Nie wiedziałam wtedy, że twoje pytanie było podstępem. Nie chodziło ci o genezę mojej choroby. Chciałeś wiedzieć coś znacznie ważniejszego; chciałeś wiedzieć, w jaki sposób urodził się mój upór, moja miłość, mój ból.”
***Powiedziałeś
„Powiedziałeś „przyjdę do ciebie nocą gdy będziesz spała skulona jak ciepły mruczący kot”. I teraz czekam na ciebie przez wszystkie wieczory. Rozgniatam usta o pierze poduszek rozsnuwam włosy kolor zeschłych liści po gładkim chłodnym prześcieradle. Zanurzam ręce w ciemność owijam wokół palców milczące gałęzie. Ptaki śpią. Gwiazdy nie potrafią uskrzydlić ciężkich chmur. Noc rośnie we mnie — minuty — czerwone krople tętniącej krwi przebiegają ostrożnie. Na palcach powoli przez zamknięte okno wchodzi ostry zimny księżyc.”
Dysonans
świat jest taki mały świat ma
tylko dwa piętra na wyższym
jesteś ty oddychasz ciężko
obok stoi wieczność ciemnamozolnie po schodach
idę w długiej koszuli
ocieram usta
ciepłą wilgotną ręką
zakrywam usta
za mną
idzie wieczność
obydwie
stajemy pod twoimi drzwiamiz czołem opartym
bezgłose
jak rozpięty na strunie krzyk
łapczywie chwytamy oddech
liczymy raz… dwa… trzy…świat ma tylko dwa piętra
tylko dwa
nieduże
z krążącymi gwiazdami świat
dlaczego tak trudno umrzeć?*** Na krawędzi mijania
na krawędzi mijania nie
ma pocałunków nie ma
zapachów ani kolorówbrzęk pszczoły
gaśnie nad łąką
usta w żółtym rumianku
palce cierpko do trawy przywartena krawędzi mijania
wąskie światło ciemnieje
i brzeg tak wyraźnie
urywa się — ból
***Ile lat mają twoje ręce
ile lat mają twoje ręce
sękate drzewa
są wiosną
kiedy dotykają moich włosówpoprzez kruchość jesieni
przebija
zapach zbudzonych kłączy
szept ziemipośrodku suchych palców tańczy kwietniowy wiatr
gnę
moją zieloną szyjęgłębiej — ostre pragnienie
przywrzeć skórą ciepłą do
twoich rąk***mówiłeś: masz rzęsy
mówiłeś: masz rzęsy
stąd do nieba nie
lubię takich rzęs
— a ja się śmiałam —mówiłeś: masz stopy które w dłoni
kryją się wąsko nie trzeba
— a ja się śmiałam —mówiłeś: masz uśmiech
jak skrzydła świerszcza
nie wolno
— a ja się śmiałam —mówiłeś: spódniczkę masz cienką i
w ogóle wiatr
— a ja się śmiałam —potem
na żółtym promyku jaskra
poprowadziłam cię ścieżką
ciężkiego niedźwiedzia
w zadąsanym futrze
uklękłam na trawie
i nie mówiłeś nic
Niech żyją zmysły
będę kobietą
kotka ma tyle wdzięku
przeginając grzbiet płowy
kobietą
wilczyca — wołając przeciągle
ociera się o pień drzewa
będę ko-
kura gdacząc sfruwa z płotu
i przechadza się
z niekłamaną godnością
kobietą
poduszka szarpnięta paznokciem
wytryska w twarz
pieszczotą gęsiego pierza –
bietą — ko-
zarżnięta
zastygnę w kształt niepowtarzalny
tym kształtem będę wabić
bezwładnymi ramionami
obiecywać rozkosz aż do dna niczego
dawać — oddawać
i będę tym doskonałym pustym ciałem
kobietąPrzypominam
jeśli umrzesz
nie włożę sukienki lila
nie kupię kolorowych wieńców
z rozszeptanym wiatrem we wstążkach
nic z tego
nicprzyjedzie karawan — przyjedzie
odjedzie karawan — odjedzie
będę w oknie stała — patrzyła
będę ręką machała
chustką wiewała
żegnała
w tym oknie samaa w lato
w szalonym maju
położę się na trawie
na ciepłej
i rękoma dotknę twoich włosów
i ustami dotknę futra pszczoły
kąśliwej pięknej
jak twój uśmiech
jak zmierzchpotem będzie
srebrno — złoto
może złoto i tylko czerwono
bo ten zmierzchten wiatr
który trawom wszeptuje uparcie
miłość — miłość
nie pozwoli mi wstać
i pójść
tak zwyczajnie
do przeklęcie pustego domuBeatryx
Beatryx
dotknij twojego ciała
idąca na rusztowanie
czujesz
ten zgrzyt ten zgrzyt
to mięśnie
napięte do ostatka
na smukłych ścięgnach dzwonią
rytm rytm
nogi
raz i raz
usta
chłód wzdłuż kręgosłupa
w skłonie szyi posłusznym
łodyga karku zgięta
uśmiech?Beatryx
ciężkie włosy
rozchichotane wiatrem
słońce mieszka
pośród ich żywych skrętówBeatryx — słońce zostanie
gdy odejdziesz***mówisz na śmierć
mówisz — na śmierć
mówisz —-*na wieczność
a jeśli zmienisz się w drzewo
czy mogę liczyć na to że wzejdziesz
pod moim oknem
a jeśli — w szybę
czy będzie można końcem języka
podrażnić twoje dzwoniące jestem
a jeśli — w wiatr
czy będę trawą którą rozszumisz
a jeśli — w światło
czy będę nocą którą rozproszysz
a jeśli — dniem
czy dobrą chmurą osłonisz
moją zmęczoną głowę
jak ją weźmiesz lekko
we włosy
pieszczotą palców zwinnych
wszepczesz
trwam
***Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę
Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę, to jest bardzo głupie nosić szminkę w kieszeni, gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś w moich oczach widział gotycki kościół. A ja nie jestem żadną świątynią, tylko lasem i łąką — drżeniem liści, które garną się do twoich rąk. Tam z tyłu szumi potok, to jest czas, który ucieka, a ty pozwalasz mu przepływać przez palce i nie chcesz schwytać czasu. I kiedy cię żegnam, moje umalowane wargi pozostają nie tknięte, a ja i tak noszę szminkę w kieszeni, odkąd wiem, że masz bardzo piękne usta.
Romans na ścianie
Brązowy — kakaowy
z oczyma zwężoitymi pragnieniem
gryzł warkoczyki dziewczynki w
kolorowej spódniczcePaski zielone — ciemne
przeplatane śmiechem
zapięte na głuchy zamek
nie spełnionej żądzyNiewinne stopki zanurzone w piasku i
usta jak nów
księżyc — wąską szpilką światła
przybił ich do ściany nad łóżkiemPatrzyłam rano — chłopiec mrużył oczy
warkoczyk cienki trzymał w ustach w
południe — przemknął pocałunkiem po
jej bledziutkich wargachNocą — obudził mnie szelest
księżyc szeleścił nad
splecionymi ciałami w
żółtym piaskuL’amour
jak to mówią
l’amouf’
głupio
a ja mam chustką owiązaną twarz
bo ty — masz zęby
Tamow psiakrew —
nie zginaj palców w bezradne pięści
czego chcesz mnie?
1’amour?
najpiękniej
w żółtych świeczkach u
drzwi cmentarnych pod
różowym aniołem który
ręce łamie
1’amour uklękłam żywa
podniosłam z ziemi garść
niepotrzebnych zębów będę
jutro spać z trupem
Tamour
dzisiaj
jestem żywa niespokojnie
żywa przeraźliwie żywa a
czas — wypluwa płuca
umiera na drętwe suchotysłuchaj — jeśli rzucisz w
grób mandolinę nie chcę
pieniędzy jeśli utopisz
mandolinę to — eech
L’amour*** rozpadły się cztery ściany życia wyłuskuję
rozpadły się cztery ściany życia wyłuskuję
ziarno mroku z drzew wierzchołków miękko
sfruwa jesień żeby jeść mi z rękiwróble gasną
pod czerwonym skrzydłem jesieni
wirując w wietrze opada krew
wsiąka w ziemięprzeczuciem niezmiernie dalekim
jak policzkiem przywarta czuję
kiełki traw rosnące pospiesznie w
wiosnę w co?***czekać na ciebie
czekać na ciebie
czynność bez końca z
światła pochmurnego
budować twoje usta
pasma włosów palceopowiadać o tobie ciemnej
wronie przelatującej nad
kwadratem mojego łóżka
zaczepiać ciemną wronę i w
rozczesane skrzydła
wykrzyczeć strach***lubię tęsknić
lubię tęsknić
wspinać się po porfczy dźwięku i koloru
w usta otwarte chwytać
zapach zmarzniętylubię moją samotność
zawieszoną wyżej
niż most
rękoma obejmujący niebomiłość moją
idącą boso po
śniegu
***bo właśnie chce najprościej
bo właśnie chcę najprościej
na srebrnej tacy księżyca
podać ci kolację
i patrzeć — jak zgryzasz
śpiący złoty
pomarańcz obcisłą skórępotem
palcem
przeciągnąć po twoich ustach
całych w pomarańczowej krwi
i ustom moim ponieść
pachnącą wieść o tobienajzwyklej
na złotej tacy słońca
przynieść pogodny świt
ponad twym łóżkiem wzejść
gdy wstajesz
i przeciągając senne ramiona
mówisz — dzień
***uszyta ze słów
uszyta ze słów
zapięta na guzik
tęsknota — przywarła ciasno
i teraz sprawdzam
pory dnia
odwracam rano
żeby zajrzeć w twoje oczy otwarte
dzień dobry mówię oczom
pochylona nad snem co odchodzi
końcem palców dotykam powiek
odpędzam sen***a mówiłam – oczy masz złote
a mówiłam — oczy masz złote a
mówiłam —uważaj bo skradną a
płakałam gdy odchodziłeś w noc i
ustami przywartymi do szkła
nazywałam imionami gwiazdyrzęsy miałeś nade wszystko ładne
teraz płoną na niebie
teraz drżą
w migocie deszczowych kropli
na policzkach je czuję na dłoniach
tak mnie pieszczą
tak żywe są
jakby nigdy i żadna noc
nie przykryła ich chłodnym cieniem
który spłoszył uśmiechnięty słońcem dzieńrzęsy miałeś nade wszystko ładne
więc pamiętam i czuję i wiem